Nie oczekiwałam od tej powieści niczego konkretnego i nastawiałam się raczej na spędzenie miłego wieczoru w towarzystwie niezobowiązującej lektury, niż niezapomniane spotkanie z książką, która raz na zawsze odmieni moje podejście do otaczającego mnie świata. Doświadczenie nauczyło mnie cieszyć się każdą nowo poznaną historią i choć jestem świadoma tego, że nie wszystkie pozycje literackie są w stanie mnie oczarować, to wciąż wierzę w autorów, którzy wykazują chęci do ciągłego rozwoju i tworzenia coraz to fajniejszych dzieł. Powoli zaczynam jednak wątpić w twórczość Magdaleny Witkiewicz. Autorka oczarowała mnie trzema rewelacyjnymi powieściami i oddałabym naprawdę wiele, by zapoznać się z innymi publikacjami, które znajdowałyby się na równie wysokim poziomie. "Pensjonat marzeń" nie sprostał temu zadaniu nawet w połowie, a wielka szkoda.
Stosunkowo rzadko zdarza mi się nie opisywać fabuły omawianej lektury, ale tym razem zostałam do tego niemalże zmuszona. Muszę przyznać, że przez chwilę korciło mnie przedstawienie kluczowych wydarzeń z życia bohaterek tej powieści. Dopiero z czasem doszłam do wniosku, że jest to całkowicie bez sensu, ponieważ wtedy nie byłoby sensu, by inni czytelnicy zapoznawali się z perypetiami kobiet, które zostały nam w niej przedstawione. Jestem tym faktem naprawdę rozczarowana, ponieważ w "Szkole żon" widziałam ogromny potencjał na to, by w sposób widowiskowy napisać kontynuację, która mogłaby osiągnąć wielki sukces. Strasznie żałuję, że autorka nie zdecydowała się zawalczyć o jakość tej pozycji literackiej i od tak po prostu się poddała. Czyżby szum wokół jej osoby miał w tym swój udział?
Do zapoznania się z losami bohaterek tej powieści podchodziłam dwukrotnie. Za pierwszym razem nie byłam nawet w stanie się w nią wczytać i w końcu odpuściłam. Dopiero kilka dni później zdecydowałam się na ponowne spotkanie z tą pozycją literacką i wtedy pochłonęłam ją w zaledwie kilka godzin. Zupełnie przypadkowo wyszedł na jaw jedyny plus tej książki. Niewątpliwie Magdalena Witkiewicz posiada lekkie pióro, które mogłoby ją wynieść na wysokie szczyty i tym bardziej jestem rozczarowana, że nie zawsze potrafi to wykorzystać. W moim odczuciu w "Pensjonacie marzeń" nie wydarzyło się nic godnego uwagi, a całość fabuły została niemalże przegadana i nie było nawet szans ku temu, by można było wynieść z niej coś konstruktywnego. Każda z bohaterek ciągle mówiła nam to samo, a w przypadku Jadwigi zostało to pokazane w sposób niemalże mistrzowski. Jestem w stanie zrozumieć naprawdę wiele i zdaję sobie sprawę z tego, że ludziom postronnym bardzo łatwo jest wydawać osądy na jakiś temat, podczas gdy nigdy nie znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. W bardzo fajny sposób te wszystkie problemy zostały opisane w "Szkole żon" i myślę, że nie było potrzeby na tak dokładną analizę życia każdej z kobiet. Wydaje mi się, że nie taka powinna być idea tej powieści, ponieważ to by oznaczało, że została ona napisana tylko po to, by oszukać moli książkowych i wycisnąć z nich trochę grosza. Zastanawiam się tylko, gdzie w tym wszystkim został zagubiony tytułowy pensjonat. Jak dla mnie było go naprawdę niewiele, a cała reszta tych ponad dwustu stron to zwykła gadanina o tym samym, tylko w nieco innych sceneriach. Takie są moje odczucia i nic tego nie zmieni.
Magdalena Witkiewicz rozczarowała mnie w jeszcze jednym miejscu, które w poprzedniej powieści stało na naprawdę wysokim poziomie. Nie wnikam już w zaklasyfikowanie "Pensjonatu marzeń" do zacnego grona erotyków, a o ogólny wydźwięk tego typu scen w całości tego utworu. Zapoznając się z nimi miałam wrażenie, że czytam słowa napisane przez uczniów szkoły gimnazjalnej, którzy bawią się słowem i tworzą opowiadania na specjalnie do tego stworzonych blogach. Na dobrą sprawę zero przemyślenia i jakiejkolwiek głębi, która w przypadku "Szkoły żon" wręcz tryskała z jej poszczególnych stron. Jestem zła na autorkę, ponieważ ukazała nam seks jako zwyczajny popęd i nic więcej. Z miłą chęcią zacytowałabym kilka takich momentów i dla porównania zestawiłabym je ze scenami, które miały miejsce w pierwszym tomie przygód Julii i jej przyjaciół. Osobiście czuję się oszukana, ponieważ Magdalena Witkiewicz jakby sama nie wiedziała o czym chciałaby napisać. Mam wrażenie, że podobny efekt wyszedłby, gdy za stworzenie tej książki wzięłaby się zupełnie obca osoba i po prostu chciałaby wklepać do odpowiedniego pliku kilkadziesiąt tysięcy słów tworzących w miarę spójną opowieść. Smutny jest fakt, że w tym przypadku i tej spójności mi zabrakło. Najlepiej przedstawioną osobą mimo wszystko była chyba prywatna instruktorka Marty. Ona wniosła do tej lektury nieco świeżości i sprawiła, że chciałabym ją poznać nieco bliżej. Niestety jej postać została tak spłaszczona, że momentami brakowało mi słów.
Komu chciałabym polecić "Pensjonat marzeń"? Najchętniej osobom, który mają dostęp do bibliotek i stamtąd będą mogły wypożyczyć najnowszą publikację Magdaleny Witkiewicz. Odradzałabym kupowanie tej książki na własność, ponieważ w moim mniemaniu jest to zwyczajne wyrzucanie pieniędzy w błoto. Zupełnie nie tego spodziewałam się po tej pozycji literackiej i jak dla mnie nie powinna być ona promowana jako kontynuacja czegokolwiek, a już na pewno nie jako ciąg dalszy "Szkoły żon", bo jej tam nie było wcale. O wiele lepiej byłoby o niej napisać, że przedstawia dalsze losy bohaterek tej powieści. Wtedy na pewno i odbiór czytelników byłby o wiele bardziej przychylniejszy. Nie nastawialiby się oni na nic konkretnego i nie musiałoby ich spotykać pewnego rodzaju rozczarowanie. Cieszę się jedynie tym, że całość tego utworu została napisana całkiem sprawie pod względem językowym, jednak na przyszłość proponuje bardziej wczuć się i dopracować sceny łóżkowe, bo w przypadku tej książki wypadły one wręcz żałośnie. Każda z nich wyglądała niemalże identycznie, choć jak pewnie wiele osób zauważyło, miały one miejsce w innych miejscach, dotyczyły innych bohaterów, a i pozycje bywały zupełnie różne. Nie ukrywam, że sztuka jest zepsuć coś takiego i zarazem tak bardzo to wszystko spłycić. Rozumiem, że nie każdy potrafi opisać sztukę kochania, jednak skoro w poprzedniej powieści autorce się to udało, więc nie widzę powodów, które przemawiałyby za tym, że usprawiedliwia ją wypuszczenie na polski rynek wydawniczy czegoś o naprawdę niskim poziomie.
Moja ocena: 4/10
Hmm... jestem zaskoczona, mi się Pensjonat Marzeń podobał :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie poleciało niestety płycizną, choć potencjał książka miała na coś o wiele fajniejszego.
UsuńTeraz będziesz gderać,bo mi się książka podobała :P Fakt, nie jest to Szkoła żon, ale mile spędziłam z nią czas. No i ja wiem, że czasem jestem mniej wymagająca.
OdpowiedzUsuńKażdy ma prawo do swoich opinii i nie każdemu musi podobać się to samo, nie? :)
I po co ty się tak tłumaczysz? Kurcze poczułam się niemalże ja Guru wyznaczające trendy w literaturze. Hahaha!!!!
UsuńTo, że ta książka Ci się podoba to jeszcze nic, ale nie wybaczę to, że podobało ci się takie ścierwo jak "Gra o Fenrir".
Nie tłumaczę się tylko piszę :P Z tym Guru to nie przesadzajmy, bo Ci woda sodowa uderzy do głowy :)))
UsuńTaaak, "Gra o Ferrin" będzie się za mną ciągnąć przez całe życie, nawet po śmierci będziesz mnie przez to straszyć.
Swoją drogą Shalvis mogłabyś opisać :P
Oj szkoda szkoda, że tak nisko oceniłaś tę książkę. Mi się akurat podobała, chociaż to nie "Szkoła żon" :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
No jeśli książka była wg mnie słaba to niestety nie mam podstaw, by ocenić ją wyżej.
UsuńO proszę! Tyle peanów na jej cześć się naczytałam, niemal więcej niż o "Szkole żon", a tu takie rozczarowanie. Ostudziłaś mój entuzjazm, poczekam na książkę w bibliotece ;)
OdpowiedzUsuńDlatego ja staram się nie czytać opinii książek, na które zazwyczaj mam największą ochotę xD W ogóle niedługo otrzymam miano Cioci Samo Zuooo!
UsuńSpokojnie, nieoficjalnie już takie miano otrzymałaś :D Wiesz, nie nastawiałam się na tę pozycję jakoś specjalnie, bo jeszcze nie czytałam "Szkoły żon", no ale jednak dobrze jest przeczytać jakąś negatywną recenzję, by sobie zrównoważyć odbiór innych :D
Usuń