Éric-Emmanuel
Schmitt to mieszkający w Brukseli, francuski dramaturg, eseista oraz powieściopisarz, który pierwszą powieść
napisał w wieku 11 lat. Ponadto mężczyzna ten ukończył jedną z
przodujących francuskich uczelni humanistycznych, by dopiero w przyszłości odnieść sukces w branży wydawniczej, którego wszyscy moglibyśmy mu pozazdrościć. Książki tego autora przetłumaczono na 35 języków, a w 40 krajach świata wystawiane są sztuki, które na przestrzeni lat stanowiły bazę do tworzenia papierowych utworów o tych samych tytułach.
"Napój miłośny" Erica-Emmanuela Schmitta to dość niepozorna książeczka, która liczy sobie niespełna sto stron i choć już pierwsze spotkanie z prozą tego autora dało mi nieźle do wiwatu, postanowiłam dać autorowi drugą szansę. Większość moich znajomych już od wielu lat zachwycała się twórczością francuskiego pisarza, licytując się przy tym, które z dzieł tego autora jest najlepsze. Przez cały ten czas dzielnie odpierałam wszelkie ataki przyjaciół w tym zakresie, a spotkanie z "Kiki van Beethoven" tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie należę do osób podążających za wszędobylską modą. Okazało się bowiem, że książka Schmitta wynudziła mnie do granic swoich możliwości i w sumie bliżej mi było do zakopania jej głęboko pod ziemią, niż do przekazania jej kolejnemu Molowi Ksiażkowemu. Dopiero po czterech latach nabrałam odwagi, by nabyć kolejną publikację jego autorstwa i zdecydować, czy jest sens sięgać po kolejne pozycje, czy też raz na zawsze odpuścić sobie twórczość uwielbianego przez społeczeństwo powieściopisarza.
Długo zastanawiałam się, czy w tym konkretnym przypadku mogę pozwolić sobie na niestreszczanie fabuły tego utworu, jednak po przeanalizowaniu wszystkich "za" i "przeciw" uznałam, że będzie to jedyne słuszne rozwiązanie. Czymś niewyobrażalnie trudnym jest bowiem ukazanie w kilku niezobowiązujących zdaniach listów, które były wymieniane między dwójką bohaterów: kobietą i mężczyzną. W trakcie zapoznawania się z tą pozycją literacką zaczęłam się również zastanawiać nad tym, czy aby na pewno jestem zdrowa na umyśle, skoro po raz kolejny poczułam się oszukana przez Erica-Emmanuela Schmitta. "Napój miłośny" irytował mnie do granic swoich możliwości już od pierwszych stron. Nie odnalazłam w nim żadnej głębi, a co najwyżej słowne walki dwóch kogucików, którym nie wiadomo o co za bardzo chodzi. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że za chwilę mogę zostać zarzucona tysiącem komentarzy od "obrońców" francuskiego autora, a połowa z nich zawierać będzie mini wykład na temat geniuszu tego utworu, jednak ja wolę nazywać rzeczy po imieniu. W tej książce nie ma niczego interesującego i więcej emocji wywołało we mnie przeczytanie pierwszych tekstów kuzynki syna, aniżeli perypetie idealnej Luizy i również zachwycającego Adama.
Teraz już wiem, że już nigdy więcej nie sięgnę po powieści tworzone przez Erica-Emmanuela Schmitta. W moim odczuciu jest to kompletna strata czasu, która pozbawiona jest jakichkolwiek przemyśleń. Listy pisane przez bohaterów spokojnie mogłabym porównać do nienauczonego studenta podczas egzaminu, tudzież jakiegokolwiek kolokwium zaliczeniowego. W końcu w większości przypadków taki osobnik będzie lać wodę na potęgę, a że nic wielkiego z tego wyniknie to zacznie nadrabiać formą. Dokładnie tak samo było w przypadku tej powieści, choć i całość narracji oraz doboru słownictwa pozostawiała wiele do życzenia. Na całe szczęście utwór ten był na tyle krótki, że nie zmarnowałam zbyt dużo czasu na zapoznanie się z nim. Oczywiście jest to tylko moje subiektywne zdanie i rozumiem, że innym osobom listy te mogą przypaść do gustu w stu procentach. Niestety w moim wypadku, urok twórczy francuskiego twórcy nie sprawdził się, choć to nie oznacza, że podziwiam go za całokształt jego niemałego dorobku.
Moja ocena: 3/10
Recenzja została napisana we współpracy ze stroną niemabolu.pl. Znajdziecie na niej wiele darmowych materiałów, więc gorąco zachęcam Was do zajrzenia na nią w wolnej chwili. W dniu jutrzejszym natomiast na Recenzjach Leny możecie spodziewać się konkursu, w którym do wygrania będą interesujące nagrody.
O, fabuła wydała mi się interesująca, więc z racji "promocji" na Woblinku pobrałam tego e-booka. Trochę mnie ściągnęłaś na ziemię swoim tekstem. Chyba w najbliższej wolnej chwili przeczytam i sama się przekonam, czy było warto.
OdpowiedzUsuńMam ten tytuł w planach. Zapraszam do mnie jest dużo nowych rzeczy na blogu.
OdpowiedzUsuńKurczę, nie wiele mogę powiedzieć o twórczości autora, bo poznałam tylko jego zbiór opowiadań, a mianowicie Trucicielkę i było w miarę zjadliwie, ale po tę książę zdecydowanie nie sięgnę :)
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze nie poznałam prozy tego autora. Ale mam ją w planach.
OdpowiedzUsuńJa Schmitta odpuściłam sobie dawno temu. Moi znajomi też zachwycali się jego prozą, ale tak jak w jakimś czasopiśmie przeczytałam że zarówno Schmitt jak i Coelho to autorzy wtórni, banalni i nieciekawi, tak do tej pory nie sięgnęłam po książkę żadnego z nich. I tak pojedyncze recenzje, jak Twoje, przekonują mnie tylko, że nie warto marnować na nich czasu :)
OdpowiedzUsuńTwórczość autora poznałam, ale tej książki jeszcze nie :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem jedną z jego książek, nawet nie pamiętam tytułu. I nie przeczytam już nic więcej. Zgadzam się, że to strata czasu.. Są złe książki. I jeszcze gorsze - to jego.
OdpowiedzUsuń