Niedzielne popołudnie przeznaczyłam na spotkanie z najnowszą powieścią Katarzyny Michalak, która w bardzo krótkim czasie wspięła się na szczyty listy bestsellerów i zaczęła zdobywać pozytywne opinie wśród tysięcy czytelniczek w całym kraju. Nie mogłam więc przejść obok niej obojętnie, tym bardziej, że w między czasie dotarłam również do tekstu opisującego poruszaną w tej lekturze tematykę i byłam święcie przekonana, iż bez żadnego "ale" przypadnie mi ona do gustu. Ułożyłam się więc wygodnie na łóżku, obok siebie postawiałam karton ulubionego soku, a następnie wzięłam w swoje ręce długo wyczekiwaną książkę i ku swojemu ogólnemu przerażeniu już po pierwszych przeczytanych stronach poczułam się skrajnie zirytowana.
Michał Sokołowski to młody i zarazem utalentowany chirurg, całkowicie oddany swojej pracy i niemalże zupełnie ignorujący własną rodzinę, która od kilkunastu ładnych lat nie może doprosić się o choćby odrobinę uwagi z jego strony. Nie widzi on niczego złego w przejawianym przez siebie zachowaniu i choć codziennie przeprasza żonę za to, że każdego dnia zmuszona jest do samodzielnego prowadzenia domu i opieki nad trójką (a wkrótce już czwórką) pociech. Marta Sokołowska zaczyna powoli wątpić w sens swojego małżeństwa z cenionym w środowisku lekarskim, mężem. Kocha go jednak miłością tak wielką i czystą, że raz po raz wybacza mu jego niedoskonałości. W dniu trzecich urodzin Antosia, kobieta zawozi swojego najmłodszego syna do szpitala, by zapracowany ojciec mógł mu złożyć życzenia. Nikt by się jednak nie spodziewał, że wieczór ten zakończy się aż tak wielką tragedią, a obwiniać się o nią będzie cały sztab ludzi bezpośrednio i pośrednio związanych z całą tą sprawą. Jakie przeciwności losu będą czekały na Michała Sokołowskiego? Czy uda mu się dojść do siebie po tej nieoczekiwanej stracie i wyciągnie wnioski ze swojego postępowania?
Muszę przyznać, że Katarzyna Michalak miała bardzo fajny pomysł na napisanie tej powieści i gdyby zrobiła to porządnie, "Nie oddam dzieci" stałoby się moją ulubioną książką, której autorką byłaby nasza rodzima pisarka. Tymczasem już od pierwszych stron zauważyłam, że Kejt Em nieco poniosło i zamiast naprawdę fajnej pozycji literackiej, mamy do czynienia z marnej jakości kiczem. Szczerze mówiąc wolałabym nie pamiętać faktu, że kiedykolwiek miałam do czynienia z tą historią i to jeszcze w tak beznadziejnej formie! Chyba po raz pierwszy w swojej blogowej karierze, wzięłam w dłoń długopis i wszystkie te absurdalne momenty zaznaczałam, by nie zapomnieć ich wypunktować. Zacznijmy może od stworzonych przez autorkę bohaterów, którzy w moim mniemaniu zostali aż do bólu przerysowani. Nie chodzi mi oczywiście o to, że na świecie nie istnieją pracoholicy, narkomanii, czy też lubujący się w przemocy psychopaci, ponieważ tacy ludzie rzeczywiście żyją wśród nas i dopóki nie stanie się jakaś większa tragedia, nie ma chętnych do tego, by zrobić z nimi jakikolwiek porządek. Zwróćmy jednak uwagę na fakt, że Katarzyna Michalak wydaje się nie znać granicy między realizmem opisywanej sytuacji, a swoją wybujałą wyobraźnią, która w moim odczuciu niszczy wszystko co danej pozycji mogłoby znaleźć się na naprawdę wysokim poziomie. Tadeusz i Alfred stali się tak skrajnie zbezczeszczonymi bohaterami, których zachowanie ani przez chwilę mnie nie przeraziło, a co najwyżej rozśmieszyło. Czytanie o ich poczynaniach mogłabym porównać do nieudolnych prób zwrócenia na siebie uwagi uczniów przez nauczyciela matematyki - uda mu się to tylko w nielicznych przypadkach. Nie rozumiem w ogóle, dlaczego ludzie biorą się za coś o czym nie mają zielonego pojęcia. Jeśli ktoś decyduje się pisać o wyjątkowo bestialskich wydarzeniach to niech to zrobi odpowiednim do tego językiem, a nie próbuje udawać kogoś kim w ogóle nie jest. Rzadko decyduje się na umieszczanie cytatów w swoich powieściach, jednak czego nie robi się dla pisarki chlubiącej się tym, że z nie wiadomo jakich powodów, trafiają one na czołowe miejsca list bestsellerów i przez bardzo długi czas, nikt nie jest wstanie ich stamtąd zepchnąć.
Muszę przyznać, że przytoczony wyżej fragment powieści, prezentuje się całkiem przyzwoicie w porównaniu do innych kwiatków, które w możemy w niej znaleźć. Niejednokrotnie poraził mnie brak empatii autorki w stosunku do opisywanych przez nią wydarzeń. Rozumiem, że w tego typu przypadkach należy się wczuć w określoną sytuację, by w jak najbardziej produktywny sposób przelać swoje myśli na papier jednak, czy trzeba robić to w tak prostacki i niczego niewnoszący sposób? Zapewne Katarzyna Michalak obrała sobie za główny cel wzbudzenie w czytelnikach wielkich emocji, w końcu sama pisarka zapłaciła spora cenę za wyprodukowanie historii Michała, szkoda tylko, że nie była ona w stanie ochronić tej pozycji literackiej przed swoją zgubną wyobraźnią. Zresztą, bohaterowie to nie tylko Alfred Niro i Tadeusz Marszak, ale i również sztab wielu innych osób, które mimowolnie pojawiały się na poszczególnych kartach "Nie oddam dzieci". Na temat każdej z nich mogłabym napisać kilkustronicowy referat, bo prócz sierżanta Jacka Drozda, którego postać została przedstawiona w miarę realnie, wszystkie inne są doskonałym dowodem na to, że Kejt Em powinna wyjść nieco do ludzi i poznać ich zachowania, aniżeli wklepywać w komputer coś co jako całość nie posiada nawet racji bytu. Weźmy chociaż pod uwagę postać policjanta, który dziwnym trafem na służbie był sam i jakoś w żadnym momencie tej powieści nie zostało powiedziane, że pełni on służbę w towarzystwie swojego partnera, a tak to chyba powinno wyglądać w rzeczywistości.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że Katarzyna Michalak z wydarzeń, które zasługiwały na choćby odrobinę szacunku, urządziła wielki kicz. Zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne wspominałam już o tym we wcześniejszych fragmentach swojej opinii, ale w dalszym ciągu nie jestem w stanie zrozumieć: jak tak w ogóle można? Pierwsze miejsce w tej kategorii należą się bez wątpienia scenie, w której Michał Sokołowski informuje swoje dzieci, rodziców i teściów o tragicznym wypadku. Byłam przygotowana na skrajnie różne reakcje poszczególnych bohaterów, ponieważ w fazie szoku człowiek ucieka się do najrozmaitszych zachowań i w żadnym wypadku nie jest w stanie ich kontrolować, jednak autorka nie wytrzymała i jej podświadomość musiała wtrącić swoje trzy grosze do opisu tych chwil. Nie jestem w stanie ubrać tego w odpowiednie słowa, bo ten cyrk należałoby po prostu zobaczyć. Zadziwiające jest również to, że niemalże w jednej chwili bliscy odwracają się od Michała Sokołowskiego i zamiast wspierać go w trudnych dla niego chwilach, obie ze stron szykują się do frontalnego ataku, który będzie miał na celu odebranie głównemu bohaterowi trzynastoletnią Maję, sześcioletniego Zbynia oraz dopiero co narodzonego Stasia. Jakim prawem autorka z ich tragedii uczyniła niskiej jakości sensację, która w ogóle nie powinna była ujrzeć światła dziennego.
Czy tego rodzaju kipisz miałby rację bytu w realnym życiu? Fragmentarycznie być może i tak, ale na pewno nie jako spójna całość i ale to i tak po wcześniejszym przeredagowaniu wszystkich opisów i dialogów. Mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie wskazać choćby kilku fragmentów przemawiających na korzyść "Nie oddam dzieci", ponieważ fakt, że utwór ten czyta się naprawdę lekko i sprawnie, dla nikogo nie jest już żadną nowością. Zadziwiające wydaje się również to, że z pomocą Michałowi ruszyli zupełnie obcy ludzie, a rodzina w bardzo krótkim czasie wypięła się na niego i o mało nie doprowadziła do jeszcze większej tragedii. Wątpię by jacykolwiek szanujący się rodzice, odwrócili się od swojego dziecka. To już polityk Niro bardziej się postarał, choć tym kierowały zupełnie inne pobudki. Śmiechu warte wydają się również wszystkie te przemyślenia, w których poszczególne postacie oskarżają się o śmierć Marty Sokołowskiej i bynajmniej nie chodzi mi o samo odczuwanie przez nich poczucia winy, a o podkreślanie tego niemalże na każdym kroku. Podobny zabieg stosuje ona również w odniesieniu do innych wątków tej historii (m.in ciągle powtarzanie faktu, że "gnidy" żyją, a biedna Martusia i Antoś nie). Takim sposobem autorka nie wzbudzi w swoich czytelnikach jeszcze większego współczucia dla zmarłej i jej najbliższych, a wzbudzi w nich jeszcze większy gniew i chęć wyrzucenia tej powieści do kosza.
Niewątpliwie mamy do czynienia z jedną z najsłabszych książek stworzonych przez Katarzynę Michalak, choć od wczoraj zastanawiam się, czy ten tekst aby na pewno zasługuje na to, by nazywać go mianem powieści. W tym miejscu należałoby również wspomnieć o sztywnych opisach, które momentami sprawiały, że czułam się tak jakbym czytała tę pozycję literacką podczas niezbyt udanych wakacji na Grenlandii - szczękościsk murowany i bynajmniej nie z powodu gromadzących się w organizmie czytelnika emocji i uczuć. Na potępienie zasługują również wszelkie wstawki autorki, które mają miejsce bezpośrednio przed przeniesieniem akcji od jednego bohatera to drugiego. Czy Kejt Em nie widzi, jak bardzo te elementy wpływają na niekorzyść tej powieści? Czy tak trudno było jej poczekać, aż czytelnicy sami poznają dalszy ciąg wydarzeń, że musiała uciekać się do umieszczania w niej samonośnych spolejrów? Tego typu fragmentów podczas czytania zaznaczyłam chyba najwięcej i wydawały mi się być do duszy.
Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo jestem wściekła na autorkę, że w ten sposób podeszła do obranego przez siebie tematu. Pomysł sam w sobie wydaje się być naprawdę trafiony, ale wydaje mi się, że jeśli człowiek nie potrafi podejść do niego w odpowiedni sposób to nie powinien w ogóle się za niego zabierać. Zdaję sobie sprawę z tego, że Katarzyna Michalak uważa się za nadzwyczaj ambitną osobę, ale może przyszedł czas, by realnie oceniła swoje szansę i nieco odpuściła, bo być może to jej chciejstwo przyczynia się do tych wszystkich literackich tragedii. Strasznie żałuję, że problematyka ta nie została poruszona przez kilku innych pisarzy, bo jestem pewna, że wtedy można byłoby charakteryzować "Nie oddam dzieci" jako dramatyczną, wstrząsającą i do bólu prawdziwą. W chwili obecnej mamy raczej do czynienia z czarnym humorem w czystej postaci i ciemno można byłoby stwierdzić kto jest twórcą. Nie da się ukryć, że w podobnym tonie nagrywane są przez pisarkę filmiki na jej autorski vlog i już raczej nic nie będziemy w stanie na to poradzić, jeśli ona sama nie zechce czegoś zmienić. Głupio mi tylko, że zostałam postawiona w sytuacji, w której zmuszona jestem postawić niską notę lekturze, która w samym zamyśle na to w ogóle nie zasługuje. Nikt jednak nie mówił, że życie jest sprawiedliwe...
Michał Sokołowski to młody i zarazem utalentowany chirurg, całkowicie oddany swojej pracy i niemalże zupełnie ignorujący własną rodzinę, która od kilkunastu ładnych lat nie może doprosić się o choćby odrobinę uwagi z jego strony. Nie widzi on niczego złego w przejawianym przez siebie zachowaniu i choć codziennie przeprasza żonę za to, że każdego dnia zmuszona jest do samodzielnego prowadzenia domu i opieki nad trójką (a wkrótce już czwórką) pociech. Marta Sokołowska zaczyna powoli wątpić w sens swojego małżeństwa z cenionym w środowisku lekarskim, mężem. Kocha go jednak miłością tak wielką i czystą, że raz po raz wybacza mu jego niedoskonałości. W dniu trzecich urodzin Antosia, kobieta zawozi swojego najmłodszego syna do szpitala, by zapracowany ojciec mógł mu złożyć życzenia. Nikt by się jednak nie spodziewał, że wieczór ten zakończy się aż tak wielką tragedią, a obwiniać się o nią będzie cały sztab ludzi bezpośrednio i pośrednio związanych z całą tą sprawą. Jakie przeciwności losu będą czekały na Michała Sokołowskiego? Czy uda mu się dojść do siebie po tej nieoczekiwanej stracie i wyciągnie wnioski ze swojego postępowania?
Muszę przyznać, że Katarzyna Michalak miała bardzo fajny pomysł na napisanie tej powieści i gdyby zrobiła to porządnie, "Nie oddam dzieci" stałoby się moją ulubioną książką, której autorką byłaby nasza rodzima pisarka. Tymczasem już od pierwszych stron zauważyłam, że Kejt Em nieco poniosło i zamiast naprawdę fajnej pozycji literackiej, mamy do czynienia z marnej jakości kiczem. Szczerze mówiąc wolałabym nie pamiętać faktu, że kiedykolwiek miałam do czynienia z tą historią i to jeszcze w tak beznadziejnej formie! Chyba po raz pierwszy w swojej blogowej karierze, wzięłam w dłoń długopis i wszystkie te absurdalne momenty zaznaczałam, by nie zapomnieć ich wypunktować. Zacznijmy może od stworzonych przez autorkę bohaterów, którzy w moim mniemaniu zostali aż do bólu przerysowani. Nie chodzi mi oczywiście o to, że na świecie nie istnieją pracoholicy, narkomanii, czy też lubujący się w przemocy psychopaci, ponieważ tacy ludzie rzeczywiście żyją wśród nas i dopóki nie stanie się jakaś większa tragedia, nie ma chętnych do tego, by zrobić z nimi jakikolwiek porządek. Zwróćmy jednak uwagę na fakt, że Katarzyna Michalak wydaje się nie znać granicy między realizmem opisywanej sytuacji, a swoją wybujałą wyobraźnią, która w moim odczuciu niszczy wszystko co danej pozycji mogłoby znaleźć się na naprawdę wysokim poziomie. Tadeusz i Alfred stali się tak skrajnie zbezczeszczonymi bohaterami, których zachowanie ani przez chwilę mnie nie przeraziło, a co najwyżej rozśmieszyło. Czytanie o ich poczynaniach mogłabym porównać do nieudolnych prób zwrócenia na siebie uwagi uczniów przez nauczyciela matematyki - uda mu się to tylko w nielicznych przypadkach. Nie rozumiem w ogóle, dlaczego ludzie biorą się za coś o czym nie mają zielonego pojęcia. Jeśli ktoś decyduje się pisać o wyjątkowo bestialskich wydarzeniach to niech to zrobi odpowiednim do tego językiem, a nie próbuje udawać kogoś kim w ogóle nie jest. Rzadko decyduje się na umieszczanie cytatów w swoich powieściach, jednak czego nie robi się dla pisarki chlubiącej się tym, że z nie wiadomo jakich powodów, trafiają one na czołowe miejsca list bestsellerów i przez bardzo długi czas, nikt nie jest wstanie ich stamtąd zepchnąć.
"Wyglądała na jakieś piętnaście lat, uśmiech miała tak niewinny, że niemalże dziewiczy, ale spod kurtki wystawał rąbek kusej sukienki, a z dekoltu wyrywała się na wolność para okrągłych piersi. Tadek zerknął w rowek między nimi i poczuł, że jest gotów. Gdyby dziewczyna usiadła na miejscu pasażera, bez wahania wyciągnąłby fiuta i zmusił ją, by wzięła go do ust"[1].
Muszę przyznać, że przytoczony wyżej fragment powieści, prezentuje się całkiem przyzwoicie w porównaniu do innych kwiatków, które w możemy w niej znaleźć. Niejednokrotnie poraził mnie brak empatii autorki w stosunku do opisywanych przez nią wydarzeń. Rozumiem, że w tego typu przypadkach należy się wczuć w określoną sytuację, by w jak najbardziej produktywny sposób przelać swoje myśli na papier jednak, czy trzeba robić to w tak prostacki i niczego niewnoszący sposób? Zapewne Katarzyna Michalak obrała sobie za główny cel wzbudzenie w czytelnikach wielkich emocji, w końcu sama pisarka zapłaciła spora cenę za wyprodukowanie historii Michała, szkoda tylko, że nie była ona w stanie ochronić tej pozycji literackiej przed swoją zgubną wyobraźnią. Zresztą, bohaterowie to nie tylko Alfred Niro i Tadeusz Marszak, ale i również sztab wielu innych osób, które mimowolnie pojawiały się na poszczególnych kartach "Nie oddam dzieci". Na temat każdej z nich mogłabym napisać kilkustronicowy referat, bo prócz sierżanta Jacka Drozda, którego postać została przedstawiona w miarę realnie, wszystkie inne są doskonałym dowodem na to, że Kejt Em powinna wyjść nieco do ludzi i poznać ich zachowania, aniżeli wklepywać w komputer coś co jako całość nie posiada nawet racji bytu. Weźmy chociaż pod uwagę postać policjanta, który dziwnym trafem na służbie był sam i jakoś w żadnym momencie tej powieści nie zostało powiedziane, że pełni on służbę w towarzystwie swojego partnera, a tak to chyba powinno wyglądać w rzeczywistości.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że Katarzyna Michalak z wydarzeń, które zasługiwały na choćby odrobinę szacunku, urządziła wielki kicz. Zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne wspominałam już o tym we wcześniejszych fragmentach swojej opinii, ale w dalszym ciągu nie jestem w stanie zrozumieć: jak tak w ogóle można? Pierwsze miejsce w tej kategorii należą się bez wątpienia scenie, w której Michał Sokołowski informuje swoje dzieci, rodziców i teściów o tragicznym wypadku. Byłam przygotowana na skrajnie różne reakcje poszczególnych bohaterów, ponieważ w fazie szoku człowiek ucieka się do najrozmaitszych zachowań i w żadnym wypadku nie jest w stanie ich kontrolować, jednak autorka nie wytrzymała i jej podświadomość musiała wtrącić swoje trzy grosze do opisu tych chwil. Nie jestem w stanie ubrać tego w odpowiednie słowa, bo ten cyrk należałoby po prostu zobaczyć. Zadziwiające jest również to, że niemalże w jednej chwili bliscy odwracają się od Michała Sokołowskiego i zamiast wspierać go w trudnych dla niego chwilach, obie ze stron szykują się do frontalnego ataku, który będzie miał na celu odebranie głównemu bohaterowi trzynastoletnią Maję, sześcioletniego Zbynia oraz dopiero co narodzonego Stasia. Jakim prawem autorka z ich tragedii uczyniła niskiej jakości sensację, która w ogóle nie powinna była ujrzeć światła dziennego.
"Zabrać ich do siebie, miejsca w wilii na Mokotowie jest dosyć, i zajmować się nimi dotąd, aż Michał, jej syn, stanie się dawnym sobą, spokojnym, zrównoważonym człowiekiem, przejdzie terapię, wróci do domu i będzie mógł opiekować się dziećmi. Ale... dwoje dzieci w ich domu... Przecież ona, Maria, ze swoim reumatyzmem i kłopotami ze wzrokiem nie poradzi sobie z opieką nad sześcioletnim Zbyniem i trzynastoletnią Mają! O niemowlęciu jakoś wszyscy zapomnieli (...) Maria podjęła decyzję. Obok chmurnie milczał mąż. Nawet nie zająknął się, by to oni mogli wziąć wnuki do siebie. Wahał się jedynie, czy dać szansę synowi..."[2].
Czy tego rodzaju kipisz miałby rację bytu w realnym życiu? Fragmentarycznie być może i tak, ale na pewno nie jako spójna całość i ale to i tak po wcześniejszym przeredagowaniu wszystkich opisów i dialogów. Mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie wskazać choćby kilku fragmentów przemawiających na korzyść "Nie oddam dzieci", ponieważ fakt, że utwór ten czyta się naprawdę lekko i sprawnie, dla nikogo nie jest już żadną nowością. Zadziwiające wydaje się również to, że z pomocą Michałowi ruszyli zupełnie obcy ludzie, a rodzina w bardzo krótkim czasie wypięła się na niego i o mało nie doprowadziła do jeszcze większej tragedii. Wątpię by jacykolwiek szanujący się rodzice, odwrócili się od swojego dziecka. To już polityk Niro bardziej się postarał, choć tym kierowały zupełnie inne pobudki. Śmiechu warte wydają się również wszystkie te przemyślenia, w których poszczególne postacie oskarżają się o śmierć Marty Sokołowskiej i bynajmniej nie chodzi mi o samo odczuwanie przez nich poczucia winy, a o podkreślanie tego niemalże na każdym kroku. Podobny zabieg stosuje ona również w odniesieniu do innych wątków tej historii (m.in ciągle powtarzanie faktu, że "gnidy" żyją, a biedna Martusia i Antoś nie). Takim sposobem autorka nie wzbudzi w swoich czytelnikach jeszcze większego współczucia dla zmarłej i jej najbliższych, a wzbudzi w nich jeszcze większy gniew i chęć wyrzucenia tej powieści do kosza.
"Michał, Tadek i Alfred... Losy tych trzech tak różnych mężczyzn już niedługo splotą się nieodwracalnie. Jeden ocali ludzkie życie. Drugi zabije dwie niewinne istoty. Trzeci zawiśnie w więziennej celi. A bezprawiu i niesprawiedliwości jak zwykle stanie się zadość"[3].
Niewątpliwie mamy do czynienia z jedną z najsłabszych książek stworzonych przez Katarzynę Michalak, choć od wczoraj zastanawiam się, czy ten tekst aby na pewno zasługuje na to, by nazywać go mianem powieści. W tym miejscu należałoby również wspomnieć o sztywnych opisach, które momentami sprawiały, że czułam się tak jakbym czytała tę pozycję literacką podczas niezbyt udanych wakacji na Grenlandii - szczękościsk murowany i bynajmniej nie z powodu gromadzących się w organizmie czytelnika emocji i uczuć. Na potępienie zasługują również wszelkie wstawki autorki, które mają miejsce bezpośrednio przed przeniesieniem akcji od jednego bohatera to drugiego. Czy Kejt Em nie widzi, jak bardzo te elementy wpływają na niekorzyść tej powieści? Czy tak trudno było jej poczekać, aż czytelnicy sami poznają dalszy ciąg wydarzeń, że musiała uciekać się do umieszczania w niej samonośnych spolejrów? Tego typu fragmentów podczas czytania zaznaczyłam chyba najwięcej i wydawały mi się być do duszy.
"Gdy za sześć minut dostanie wezwanie do wypadku i zobaczy, że to samo bmw, które własnie przepuścił zabiło kobietę z dzieckiem..."[4].
Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo jestem wściekła na autorkę, że w ten sposób podeszła do obranego przez siebie tematu. Pomysł sam w sobie wydaje się być naprawdę trafiony, ale wydaje mi się, że jeśli człowiek nie potrafi podejść do niego w odpowiedni sposób to nie powinien w ogóle się za niego zabierać. Zdaję sobie sprawę z tego, że Katarzyna Michalak uważa się za nadzwyczaj ambitną osobę, ale może przyszedł czas, by realnie oceniła swoje szansę i nieco odpuściła, bo być może to jej chciejstwo przyczynia się do tych wszystkich literackich tragedii. Strasznie żałuję, że problematyka ta nie została poruszona przez kilku innych pisarzy, bo jestem pewna, że wtedy można byłoby charakteryzować "Nie oddam dzieci" jako dramatyczną, wstrząsającą i do bólu prawdziwą. W chwili obecnej mamy raczej do czynienia z czarnym humorem w czystej postaci i ciemno można byłoby stwierdzić kto jest twórcą. Nie da się ukryć, że w podobnym tonie nagrywane są przez pisarkę filmiki na jej autorski vlog i już raczej nic nie będziemy w stanie na to poradzić, jeśli ona sama nie zechce czegoś zmienić. Głupio mi tylko, że zostałam postawiona w sytuacji, w której zmuszona jestem postawić niską notę lekturze, która w samym zamyśle na to w ogóle nie zasługuje. Nikt jednak nie mówił, że życie jest sprawiedliwe...
Moja ocena: 2/10
przykro jest patrzeć, jak jedna z obiecujących polskich pisarek, niestety się pogrąża. nigdy nie uważałam jej za wybitną znawczynię piór,a ale Poczekajkę czy serię owocową wspominam mile i ciepło. teraz mam wrażenie, że pisze ona dla ilości, a nie jakości. i nie czepiam się tu pióra tylko konstrukcji powieści i ich banalności - utarte schematy, stereotypy.... szkoda.
OdpowiedzUsuńMi też jest bardzo przykro z tego powodu, ale tak to jest, jeśli idzie się w ilość, a nie jakość. Co prawda autorka rękami i nogami się zapiera, że jej książki są cudowne, a osoby, którym coś się w nich nie podoba są po prostu hejterami. Ot i cały przepis na sukces, choć tak jak mówisz... seria poczekajkowa i owocowa, posiadają swój urok, więc jednak było można. No i kolejny minus, autorka leci we wszystkich powieściach podobną historią, często powtarzają się te same zakończenia. W dzisiejszej opinii zapomniałam dodać, że po raz kolejny zakończyła powieść na około 20 stronach.
UsuńMnie niestety książki nie wydadzą od tak, ale jestem przekonany, że jestem w stanie napisać o wiele mniejszą grafomanię niż KAŻDE działo Michalak.
UsuńNie jestem fanką książek tej autorki. Chyba tylko pierwsza, którą przeczytałam, a był to "Sklepik z niespodzianką. Bogusia", przypadła mi do gustu. Niestety seria kwiatowa pokonała mnie. Ogromna ilość nielogiczności i tego przerysowania, o którym wspominasz, zniechęciła mnie do twórczości Michalak już na amen, no chyba że jakiś cud się stanie :-)
OdpowiedzUsuńNie rozumem fenomenu jej książek, zgadzam się, że lekko się je czyta, ale to, co się czyta, nie przyjmuje się łatwo, bo historie i zachowania bohaterów nijak się mają do rzeczywistości, ale cóż, nie to ładne, co piękne, ale co się komu podoba. Na tym poprzestańmy :-)
Powiem Ci, że mi całkiem podoba się seria kwiatowa, czy poczekajkowa. Zupełnie inaczej podchodzi się do powieści, gdy jest się świadomym tego, że z natury ma być ona lekka i przyjemna. Wtedy również zauważa się te wszystkie przerysowania i absurdy, jednak aż tak bardzo nie zwraca się na nie uwagi. W późniejszych seriach zaczęłam zauważać utarte schematy, że podobnie się kończa itd. i to też zaczęło mi przeszkadzać. A z "Nie oddam dzieci" autorka po prostu przegięła.
UsuńRobiłam sobie duże nadzieje co do tej książki po przeczytaniu "Bezdomnej" która mi się naprawdę podobała :/ Szkoda.
OdpowiedzUsuńZapraszam również do siebie ! :)
http://cosdopoczytania.blog.pl/
A nóż widelec Tobie sie spodoba :) Każdy z nas jest inny :)
UsuńDziecko, które względem autorki - w WYDRUKOWANEJ powieści - leżało w lesie trzy miesiące. To było dobre? W Bezdomnej jest więcej niesamowitych nielogiczności. Kot zmienia się co kilka stron. A to brudny i brzydki, a to (bez interwencji bohaterki) kocur wymuskany niczym w reklamach Whiskasa.
UsuńPani Kasia Michalak ... Hm. Cóż, wolę się nie wypowiadać na temat tej Autorki, dodam tylko, że Twoja ocena jest zapewne trafiona. Jednak rzeczą, która najbardziej mi przeszkadza, to brak pokory u Autorki, powtarzanie, że jej powieści są najlepsze, o czym mówiłaś już wyżej. W ten sposób pisarka nie będzie się rozwijać, niestety.
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
Myślę, że na temat autorki nie będę się już wypowiadać. Tak jak już gdzieś tam napisałam: dla niej książki są idealne, kto się z tym stwierdzeniem nie zgadza, jest wstrętnym trollem i hejterem.
UsuńNo proszę, po raz pierwszy czytam słabą opinię tej książki, wszystkie inne ją zachwalały. Dzięki za szczerą opinię, cytaty masakra z tego co widzę całość nie prezentuje się najlepiej, szkoda ;/
OdpowiedzUsuńZawsze staram się pisać szczerze na temat czytanych powieści. Nie ma sensu pisać, że jest inaczej, bo to w końcu wyjdzie. Oczywiście nie oceniam osób, którym książka ta się podobała. Cóż... Może ja mam po prostu większe wymagania?
UsuńI tutaj się z tobą nie zgodzę... bo dla mnie, ta książka jest najlepszą w dorobku Katarzyny Michalak. Dla mnie w jej twórczości dużą rolę odgrywają emocje, a tych mi tu zdecydowanie nie brakowało. Może było to wszystko momentami przerysowane, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Każda z nas może mieć jednak swoje zdanie o tej książce i zawsze będzie ono poprawne, bo ile ludzi, tyle opinii;) W sumie to i dobrze, że możemy się tak pięknie różnić;)
OdpowiedzUsuńCzy robienie kiczu z problemów takich jak: a) pracoholizm, b) sadyzm, c) strata najbliższych, d) depresja etc. można nazwać wyjątkowym? Emocji być może i było dużo (a raczej mogłoby być dużo), gdyby autorka nie przekształciła tego wszystkiego w szopkę. A to zdecydowanie była szopka, a nie powieść o cierpieniu, a już na pewno znikoma była w tym wszystkim walka Michała o dzieci. Ile ona trwała? 10-15 stron? W sumie nawet i tylu ich nie było, ponieważ najpierw przyszedł pan policjant, powiedział bohaterowi to i owo, ten w 1.5h się ogarnął, pojechał do sądu i w sumie było już po sprawie. Zdecydowanie nie była to taka książka, jak promowało ją całe wydawnictwo, ale oczywiście szanuje zdanie innych osób.
UsuńMnie to zastanawia sam sposób rozumowania.
OdpowiedzUsuńK.M. wydaje książki jedna po drugą. W ciągu (o ile sie nie mylę) 7 lat wydała ponad 30 powieści. Nawet jeżeli nie są grube objętościowo - to i tak się pytam: gdzie korekta autorska, którą robi się tak minimum miesiąc od odleżenia powieści na dysku? Przez to pisarz nie potrafi ocenić czy wszystko trzyma się składu i ładu...
Fenomen tej pani nieustannie mnie zadziwia, bo czytałam "Grę o Ferrin" i miałam ciarki. Takiej głupoty już dawno nie czytałam. W tej książce nie ma nic, przez co nawet nie wiem, czy można tę historię tak dumnie nazwać!
Ale mimo to postanowiłam dać szansę "Nie oddam dzieci" - w końcu podobno K.M. jest dobra w obyczajówkach...
Teraz trochę żałuję, że sięgnęłam po tę powieść, ale trudno - dobra - dam radę.
Przeczytam.
Wolałabym się już chyba nie wypowiadać na temat akordowej produkcji książek przez K.M. Nie mniej jednak sama pisałam i w zeszłym roku próbowałam doszlifować jedno ze swoich niezbyt ambitnych opowiadań, by trzymało się ono jakiegokolwiek ładu i składu, ale do tej pory jeszcze tego nie dokończyłam, bo fizycznie nie jestem w stanie tego zrobić, a podejrzewam, że mam o wiele mniej obowiązków niż pani Kasia.
UsuńOjjj "Gra o Ferrin" i początkowe sceny w karetce. Nigdy bym nie powiedziała, że w tak absurdalny sposób te sceny mógłby opisać dyplomowany lekarz weterynarii. Fajnie na temat tej książki wypowiedział się na swoim blogu bodajze dr Jot. Sama dałam radę doczytać ją jedynie do około setnej strony.
Przeczytaj i daj mi znać co sądzisz!
Będzie recenzja! :)
UsuńJedno jest dobre w "Nie oddam dzieci" - już na pierwszy rzut oka książka nie jest gruba :)
Książka ma też drugi plus - czyta się ja naprawdę szybko :)
UsuńNie czytałam ani jednej powieści autorki. Mój brat nazywa się jak główny bohater, gdyby lubił czytać to może bym mu podarowała tę książkę. Czy sama przeczytam, nie mam pojęcia. Być może kiedyś tak:)))
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto jest sięgnąć po choćby jedną książkę danego autora, by móc wyrobić sobie zdanie na jego temat. A nóż widelec przypadnie nam on go gustu :)
UsuńBardzo mnie cieszy, że twory Michalak są krytykowane, bo od początku nie znosiłam jej twórczości. Po przeczytaniu fragmentu, który zacytowałaś, nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. I zgadzam się z Tobą - pani Michalak powinna wyjść do ludzi, poprzyglądać się im i poznać ich zachowania :)
OdpowiedzUsuńMi niektóre z ich powieści podobały się, ale zdecydowanie są to te lżejsze książki. Teraz im częściej sięgam po jej twórczość, tym zachwyt mój zachwyt jej twórczością staje się coraz mniejszy. Absurd goni absurd i o ile w mniej wymagających książkach nie rzuca się to w oczy, aż tak, to w przypadku "Nie oddam dzieci" było to niezwykle rażące i zdecydowanie przeszkadzało.
UsuńNie znam twórczości pani Michalak. Jeśli zechcę ją poznać, na pewno nie zacznę od "Nie oddam dzieci". Książka po samym tytule wydaje się być ciekawa, podobnie po opisie, ale skoro została tak nisko oceniona... Niee, bynajmniej nie na "pierwszy raz".
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jest to książka, którą trzeba przeczytać, by wyrobić sobie własne zdanie. Jednym ona pasuje i są zadowoleni z jej treści, a innym ona nie odpowiada.
UsuńOj, ale pojechałaś po tej powieści, ja jestem świeżo po lekturze tej książki i oceniłam ją zupełnie inaczej :) Ale o to chodzi, każdy z nas jest inny :) Ja nie przykładałam wagi do tych niedociągnięć, bo faktycznie powieść ma kilka wad, dla mnie ważne były emocje, a tych mi nie brakowało w trakcie czytania tej książki :) To było moje pierwsze spotkanie z prozą autorki, zobaczymy, mam w planie przeczytać jeszcze przynajmniej dwie jej książki :) Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńO to właśnie chodzi :)
UsuńDla mnie tych emocji nie było, ponieważ wszystko to co było najważniejsze w tej powieści przyćmił mi absurd sytuacyjny. Cieszę się, że "Nie oddam dzieci" przypadło komuś do gustu, ponieważ sam pomysł na napisanie tej książki na to zasłużył, choć wielka szkoda, że tylko on.
Wydaje mi się też, że to co opisałam w opinii, w żadnym wypadku nie można nazwać niedociągnięciami, ponieważ jest to coś o wiele bardziej poważnego. Bynajmniej ja za niedociągnięcia uważam różnego rodzaju literówki, czy drobne wpadki, ale nie coś takiego. Robienie kiczu z tak trudnych spraw jakoś w ogóle mnie nie kręci i nie potrafię tego zignorować. Pewnie pojawią się głosy, że to przecież tylko książka, ale czy my sami chcielibyśmy aby o naszym nieszczęściu ludzie pisali w tak prześmiewczy sposób? Bo mimo jakichkolwiek chęci autorki, tak to właśnie wygląda.
Witaj w klubie:) Moja recenzja będzie w środę i szału nie ma.
OdpowiedzUsuńU mnie póki co na pierwszym miejscu jest Nadzieja i tę książkę uwielbiam:))
Nadzieja była naprawdę fajna i tam nawet nie było, gdzie znaleźć nieprawidłowości. Tam nie przeszkadzał fakt, że coś mogło wydawać się nierealne, a bynajmniej aż tak bardzo nie rzucał się on w oczy. W przypadku "Nie oddam dzieci" autorka sama przedstawiła swój brak kompetencji w tym zakresie. Nie wystarczy przeżywać pisanej przez siebie powieści, trzeba mieć jakiekolwiek podstawy i wiedzę, by to zrobić. No i powstrzymać swoje bujanie w chmurach, bo to w przypadku tego typu historii nie popłaca.
UsuńSzkoda, że tak nisko ją oceniasz, bo opis brzmi całkiem ciekawie.
OdpowiedzUsuńOpis to niestety nie wszystko :)
UsuńCzytam od kilku dni same dobre recenzje tej książki, a Twoja po prostu miażdży tę książkę. Ile czytelników, tyle opinii. Na razie mam w planach "Bezdomną".
OdpowiedzUsuńOjjj :) Wydaje mi się, że miażdżącą to ona jeszcze nie jest :) Zbyt późno przypomniałam sobie o jeszcze kilku kwestiach.
UsuńOj, pojechałaś Ola, pojechałaś...
OdpowiedzUsuńTej książki nie czytałam i szybko do tego raczej nie dojdzie, ale jako osoba znająca większość książek pani Katarzyny Michalak muszę stwierdzić, że dzieje się coś niedobrego. Pamiętam swoje zachwyty nad "Poczekajką" i serią "sklepikową, podobały mi się książki "owocowe" i solennie obryczałam "Bezdomną" i "Nadzieję", ale już serii kwiatowej nie dałam rady, tak samo "Mistrzowi" i "Czarnemu Księciu". Mam wrażenie, że zaczęła się jakaś równia pochyła po której moja sympatia dla autorki stacza się w dół. Spowodowane jest to m.in. wulgaryzacją języka i coraz mniejszym umocowaniem w rzeczywistości - owszem pewna bajkowość jest cechą charakterystyczną książek pani Katarzyny, ale co innego szczęśliwe zakończenie w stylu "żyli długo i szczęśliwie" a co innego brak jakiejkolwiek logiki w tworzeniu postaci i wydarzeń.
Znając życie obstawiam, że książki Katarzyny Michalak, nawet jeśli ich poziom jeszcze spadnie, będą miały w dalszym ciągu rzesze fanek, bo promocję mają świetną, a i sama autorka potrafi przyciągnąć czytelników (chociażby poprzez swój blog, czy świetnie prowadzoną stronę na FB). Niestety ja wysiadam...
Aniu, nie chciałam jechać po tej książce, bo mimo wszystko temat w niej poruszany był ważny, ale nie dałam rady. W sumie to co napisałam to i tak jest wersją light do tej, co wyłożyłam Irenie na GG :) I to najbardziej mnie uderzyło: zrobienie kiczu i absurdu z tak ważnych problemów, które zdarzają się w życiu codziennym. Nie sądzę, by autorka chciała, by jej sprawy, w taki sposób zostały opisane.
UsuńStrasznie tęsknię nad "Poczekajką" i dwoma pierwszymi tomami "Sklepiku z Niespodzianką", bo trzeci też już zajeżdżał kiczem, choć w nie tak dosadny sposób. Seria owocowa w dalszym ciągu mi się podoba, ale no właśnie... Bajkowość w nich i pewnego rodzaju absurd, aż tak bardzo z nich nie emanuje. Nie aż tak jak w przypadku "Nie oddam dzieci". Co do wulgaryzacji języka, osobiście mi w książkach on nie przeszkadza, o ile autor potrafi go umiejętnie użyć. Do "Zakrętów losu" Agnieszki Lingas-Łoniewskiej bardzo fajnie on pasował, jednak p. Katarzyna Michalak... Wolałabym już tego nie komentować. Tym bardziej, że wydaje mi się, że sama autorka nie ma w sobie ani krzty pokory. I nie chodzi mi o to, że powinna płaszczyć się nad czytelnikami, którym jakaś jej książka nie przypadła do gustu. Mam na myśli jednak to, że choćby w najmniejszym stopniu powinna przemyśleć tego typu opinie i postarać się zmienić cokolwiek.
Póki co niestety z każdą jej powieścią jest coraz gorzej, dwa ostatnie tomy kwiatowe ciągle przede mną i szczerze mówiąc ani trochę mnie do nich nie ciągnie. Zresztą już dawno zostałam okrzyknięta hejterką, bo przecież pisać o książkach Kejt Em można jedynie w superlatywach :)
Nie czytałam ani tej książki, ani w ogóle pozycji tej autorki i nie zamierzam.
OdpowiedzUsuńJa do tej pory nigdy nie czytałam książki, której przeczytania bym żałowała....
Mi podobało się kilka jej książek, ale nie powiem, by były na tyle wybitne abyś miała czegoś żałowac :)
UsuńOpis bardzo mnie zaciekawił, ale po przeczytaniu Twojej opinii, na pewno podejdę z pewną rezerwą do tej książki.
OdpowiedzUsuńByć może to ja jestem wybredna. Na blogach większośc osób wychwala tę książkę :) Szczerze mówiąc ja podchodzę do nich z rezerwą, bo wielu blogerów to znajomi autorki i wydają mi się mało obiektywni. Oczywiście nie wszyscy, bo tak oczywiście nie jest, ale spora część. Na LC można znaleźć już rozbieżne opinie, więc przeglądnij sobie i wtedy zadecyduj, choć mówię... Nie warto się nastawiac :)
UsuńSłyszałam wiele pozytywnych opinii nt. poczekajkowej serii, ale jej nie znam. Czytałam jedną książkę autorki bodajże "DOm w poziomce" i nawet mi się podobał oprócz głupiego i słabego motywu z pisarką czyli Michalak. Po więcej książek nie sięgnęłam, nie ciągnie mnie. Nie da się pisać dobrze wydając tyle książek jedna po drugiej.... Poziom musi być niski. Jest tyle ciekawych książek, że szkoda mi czasu na jej książki.
OdpowiedzUsuńOjjj tak... Ten wątek był bardzo słaby i nawet o tym wspomniałam w swoim tekście i autorka nieco się tym obruszyła. Poczekajkowa seria podobała mi się, była bardzo sielska, ale na coś takiego się własnie nastawialam.I zgodzę sie z tym, że nie da się pisać na akord tak, by bylo dobrze, chociaż autorka uważa inaczej.
UsuńLiczyłam na książkę, która mnie " zabije emocjonalnie" rozerwie serce na pół a co dostałam jedną z najsłabszych książek autorki poza kilkoma pozytywami.
OdpowiedzUsuńDoskonale bawiłam się podczas lektury Twojej recenzji i jeśli ktoś będzie miał wątpliwości, czy czytać najnowsze "dziecko" autorki przekieruję go do Ciebie ;) Troszkę mi przykro, ponieważ wystawiłam równie niską ocenę, a naprawdę rzadko mi się to zdarza. W każdej książce szukam plusów, tymczasem tutaj jedynym atutem jest śliczna okładka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Oj! Ałtorka Cię nie polubi... Przecież ona jest geniuszem i sama za takie uważa swoje powieści. Każdy kto się z nią nie zgadza jest heterem. Zapamiętaj to sobie :)
Usuń