Agnieszka Lingas-Łoniewska niewątpliwie należy do grona polskich autorek, które swojego czasu rozkochały mnie w sobie do granic swoich możliwości. Do tej pory zdarza mi się drżeć na samo wspomnienie powieści takich jak: "Bez przebaczenia", "Zakrętów losu", czy też "Szóstego", bo choć od momentu przeczytania ich przeze mnie minęło już co najmniej kilka lat, nie sądzę, by pisarce kiedykolwiek udało się pobić ich fenomen. Przekonałam się o tym już w chwili, gdy pełna oczekiwania sięgałam po coraz to nowsze powieści autorki i nagle okazywało się, że pomimo jej najszczerszych chęci i wielu godzin spędzonych przy komputerze, Agnieszce Lingas-Łoniewskiej nie udało się utrzymać wysokiego poziomu, a chciałoby się nawet powiedzieć, że spadł on o co najmniej kilka stopni.
"W szpilkach od Malonolo" opowiada czytelnikom historię trzydziestopięcioletniej Liliany, ponad wszystko inne ubóstwiającej koty, niebotycznie wysokie szpilki, a także swoje ukochane auto. Do szczęścia tak naprawdę brakuje jej już tylko przystojnego mężczyzny i odrobiny odpoczynku od wymagającej pracy w korporacji, będącej niczym innym jak podkręconym do maksimum wyścigiem szczurów. Kobieta nigdy by się więc nie spodziewała, że jej życie już wkrótce zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, a całość tej przygody rozpocznie się na służbowym parkingu. Prowodyrem zamieszania okaże się jak zwykle wyglądający niczym młody bóg osobnik płci męskiej i nie obędzie się bez wielkiej irytacji bohaterki jego osobą, która w trakcie przerodzi się w naprawdę namiętną i szaloną miłość do grobowej deski...
Po lekturze tej powieści nie oczekiwałam niczego szczególnego. Pragnęłam jedynie spędzić miło czas w towarzystwie lekkiej i niezobowiązującej historii. Nie musiała ona wcale poruszać tematyki ambitnej, byłabym usatysfakcjonowana z przyzwoicie napisanego romansu. Tymczasem schemat gonił schemat i na dobrą sprawę mogłabym tej powieści nie czytać, bo każdy szanujący się czytelnik byłby w stanie przewidzieć większość następujących po sobie wydarzeń. Banalne w niej było totalnie wszystko: począwszy od nadopiekuńczej mamusi i zwariowanych przyjaciółeczek, a skończywszy na przyjacielu homoseksualiście, który pojawia się w większości tego typu pozycjach wydawniczych. Jestem wściekła na autorkę, że zdecydowała oddać się do druku taką miernotę, choć pewnie sama pisarka zdawała sobie sprawę z tego, iż stać ją było na o wiele więcej. Od kilku dni staram się znaleźć pozytywne cechy, którymi mogłabym opisać tę książkę, jednak żaden sensowny nie przychodzi mi do głowy. No może oprócz tego, że całość tej historii czytało się niezwykle szybko, więc nie miałam okazji, by rozwodzić się nad poszczególnymi wątkami i tym samym nie dane mi było odnaleźć kolejnych minusów.
"W szpilkach od Manolo" najchętniej nie polecałabym nikomu, ponieważ nie mam w zwyczaju życzyć komuś tego co mi samej do gustu nie przypadło. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że Agnieszka Lingas-Łoniewska posiada rzeszę wiernych fanów i im ta pozycja z całą pewnością się spodoba. Osobiście nie żałuję czasu, który poświęciłam na zapoznanie się z tą pozycją literacką, jednak w chwili obecnej już wiem, że powinnam podchodzić do twórczości tej autorki z dużym dystansem. Intrygujący wydaje się być również fakt, że każdy pisarz, z każdą kolejną napisaną książką, powinien się coraz bardziej rozwijać, a w tym przypadku mam nieodparte wrażenie, że jest zupełnie na odwrót. Na dniach postaram się opublikować opinię na temat pierwszego tomu "Łatwopalnych" i przekonacie się, że niski poziom historii Liliany nie jest odosobnionym przypadkiem. W wolnej chwili postaram się również nadrobić zaległości czytelnicze i sięgnąć po dalsze tomy "Łatwopalnych", ale i również "Szukaj mnie wśród lawendy". Mam nadzieję, że okażą się one o wiele lepsze pod względem jakości i będę miała do czynienia z dużą ilością mieszaniny różnych uczuć. Tymczasem wracam do swoich obowiązków...
Moja ocena: 3/10
To była jedyna książka tej autorki, jaką czytałam. Mnie się w sumie podobała, chociaż szału nie było, ale czytałam ją w pociągu dla relaksu z myślą, że to nic ambitnego :)
OdpowiedzUsuńAutorka w bardzo fajny sposób napisała "Szóstego" i "Zakręty losu", które polecam :D
UsuńCzytałam, ale też mnie jakoś nie zachwyciło...
OdpowiedzUsuńDlatego nadal jakoś nie mogę się przekonać do tej autorki.
Zdecydowanie słabsza książka Agnieszki, ale ma na swoim koncie też takie, które powaliły mnie na kolana :)
UsuńChyba nie czytałam jeszcze żadnej książki tej autorki i od tej z pewnością nie zacznę :)
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze w ogóle nie znam prozy tej autorki. I nie wiem od której książki zacząć.
OdpowiedzUsuńJa póki co czytałam tylko tę książkę tej Autorki i mnie się podobało - może dlatego, że nie mam porównania z innymi jej powieściami :) Na pewno sięgnę jeszcze po inne jej książki :)
OdpowiedzUsuńTej książki autorki jeszcze nie czytałam, ale chyba sobie ją odpuszczę.
OdpowiedzUsuńPs. Dawno mnie na tym blogu nie było, ale nadrobię pozostałe recenzje.
Autorkę znam tylko z tej aktualnej serii chorwackiej i jak narazie, jej twórczość mi się podoba;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze książek tej autorki, jedna stoi już na półce i właśnie od niej zacznę :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOpis może i brzmi ciekawie, ale swoją recenzją zniechęciłaś mnie i raczej nie będę po nią sięgać.
OdpowiedzUsuńNie dla mnie niestety :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie przypadła Ci do gustu. Na mnie wywarła lepsze wrażenie, choć przyznam, że to takie lekkie czytadełko i wielkiego bum, z którego słynie Lingas-Łoniewska, tutaj nie możemy oczekiwać.
OdpowiedzUsuń